„Dzień Sądu Ostatecznego dla mieszkańców Amalfi, którzy pójdą do nieba, będzie jak każdy inny dzień.”
Ostatnie miesiące były bardzo intensywne. W kwietniu wpadłam na pomysł na start up, w maju zaczęłam pracę w nowej firmie, w lipcu wiedziałam, że muszę tę pracę zmienić, w sierpniu rzuciłam korpo i wyjechałam na wakacje do Włoch.Przed wyjazdem wyobraziłam sobie jak siedzę z komputerem z widokiem na wybrzeże amalfitańskie i nadrabiam zaległości w pisaniu bloga. Na miejscu zabrakło mi samodyscypliny. Wakacje we Włoszech były zupełnie inne niż jakikolwiek mój wyjazd, ale o tym za chwilę. Mamy koniec października, a ja mogę podsumować efekt wszystkich dotychczasowych zmian – wreszcie zajmuję się tym co lubię. Trochę brakuje mi czasu na prowadzenie bloga, ale za to zaczęłam pisać teksty o tematyce około podróżniczej dla Skyscanner. Nie żałuję doświadczenia z korpo, myślę tylko, że to zabawne, że w momencie kiedy moja kariera PR-owca mogła nabrać tempa, postanowiłam z niej zrezygnować. Dlaczego? Ostatnio często zastanawiam nad tym, jakie byłoby nasze życie gdyby wybuchła wojna. Wiem, że nie chciałabym wtedy myśleć, że ostatnie lata pokoju spędziłam robiąc rzeczy, które nie sprawiały mi żadnej przyjemności.
Po tym przydługim wstępie, mającym być wytłumaczeniem dlaczego tak bardzo zaniedbałam 26daysoff, czas na krótką relację z pobytu we Włoszech, który mogłabym podsumować jednym zdaniem Renato Fuciniego:
Co w wolnym tłumaczeniu oznacza: Dzień Sądu Ostatecznego dla mieszkańców Amalfi, którzy pójdą do nieba, będzie jak każdy inny dzień.
W Amalfi mieszka mój kolega z czasów szkolnych – Marco. Gdy zobaczyłam jego zdjęcie na jachcie z podpisem „Nudy na wybrzeżu”, napisałam krótką wiadomość. Kiedy Marco zaproponował żebym kiedyś przyjechała go odwiedzić, potraktowałam jego zaproszenie bardzo dosłownie i kupiłam bilet do Neapolu. Na miejscu byłam dwa tygodnie później. Wspomniałam, że były to wakacje inne niż wszystkie. Zero planowania, zastanawiania się jak będę spędzać czas – całkowicie zdałam się na Marco i jego przyjaciół. Codziennie jeździliśmy na inne plaże, jedliśmy w super restauracjach, nigdzie się nie spieszyliśmy. Po zaledwie kilku dniach poczułam się w Amalfi jak u siebie. Mało tego – postanowiłam, że do późnej starości, dopóki będę jeszcze mogła chodzić po schodach, będę wracać do Amalfi co roku.
To na pewno nie jest przewodnik po wybrzeżu, to lista kilku miejsc, w których byłam i które szczerze polecam. Nie ma tu miejsca na przypadkowe odkrycia, wszędzie zostałam zaprowadzona za rączkę.
Gdzie spać?
To hotel należący do Marco i jego brata – Maurizio. Mały, przytulny, z jadalnią z obłędnym widokiem na morze. Każdy pokój ma uniklany wystrój. Obiekt położony jest na klifie i ma bezpośrednie zejście na plażę Duoglio (trzeba zejść po ok 450 schodkach). Bez obaw, wrócić można autobusem 🙂
B&B, którym zawiadują przeuroczy bracia – Luciano i Agostino. Luciano to najbliższy przyjaciel Marco i mój dobry znajomy z Milano. Do dyspozycji gości są trzy pokoje, jeden ze wspaniałym tarasem, na którym można zjeść śniadanie. Kilka kroków od centrum Amalfi i promenady. Chłopaki to prawdziwe gwiazdy Amalfi, znani na całym wybrzeżu animatorzy życia towarzyskiego. Ich imprezy na Piazza di Municipio przyciągają tłumy.
Gdzie jeść?
Trattoria da Gemma
Myślałam, że w japońskim Hakone jadłam najlepszą rybę na świecie. Trattoria da Gemma oficjalnie zdetronizowała ryokan. Ich crudo di pesce jest tak pyszne, że trudno to opisać słowami. A kiedy jako danie główne wjechały paccheri z moją ukochaną burratą, scuncilli i truflami przeniosłam się do kulinarnego nieba. Po wizycie w Da Gemma będziecie do końca życia narzekać na jedzenie podawane we włoskich restauracjach poza Włochami.
La Tagliata
To restauracja dla amatorów mięsnych kąsków. Świetnie się sprawdzi na dużą rodzinną kolację, lub romantyczny wieczór z żarłocznym narzeczonym/narzeczoną. Z tarasu roztacza się widok na obłędnie piękne, rozświetlone Positano. W ogrodzie otaczającym restauracje rosną warzywa, które potem naprawdę lądują na talerzach gości.
Sal de Riso
Cukiernia słynna na całe Włochy. Salvatore de Riso wymyślił torta di ricotta e pera i możecie jej spróbować w jego cukierni w pobliskim Minori. Oprócz flagowego ciasta za ladą pysznią się inne wypieki. Wszystkie absolutnie przepyszne. Aha, w Minori są dwie cukiernie de Riso. Druga, należąca do brata Salvatore, z którym ten nie rozmawia, podobno oferuje równie dobre desery.
Pasticceria Pansa
Amalfi słynie ze wspaniałych cytryn. Nic więc dziwnego, że można tu zjeść doskonały cytrynowy deser – delizia al limone. Okrągłe, miękkie ciasto z cytrynowym nadzieniem rozpływa się w ustach. Jadłam je na zmianę z innym specjałem – pasticciotto al amarena, codziennie na śniadanie. Zastanawiam się jakbym wyglądała gdybym w Amalfi mieszkała na stałe…
Co robić?
Przede wszystkim pływać, chodzić na plażę. Zwiedzać wybrzeże – do Positano, Ravello, Minori, czy Salerno nie jest daleko i można się tam dostać zarówno drogą lądową, jak i morską. W samym Amalfi jest kilka beach barów/restauracji dzierżawiących leżaki. Ja najwięcej czasu spędziłam w Silver Moon, z biało czerwonymi parasolami. Miejscem zarządza kolega Marco i Luciano z podstawówki – Mirko. Polecam!
Warto się też wybrać do One Fire w Praiano – ulubionego miejsca Marco. To lounge bar, w którym od rana pije się Aperol Spritz, albo moje nowe odkrycie – vino con le precoche (białe wino ze słodkimi, twardymi nektarynkami). O 17 odbywa się rytualne krojenie arbuza w rytm muzyki 😀 Można tu dopłynąć łódką z Amalfi lub Positano, a jeśli zdecydujecie się przyjechać tu skuterem lub autobusem, to po drodze zobaczycie urocze wille ozdobione ceramicznymi rybami i kalmarami.
W latach 70-tych Costiera amalfitana słynęła z imprez do rana. W samym Amalfi były cztery dyskoteki, a wierzcie mi, to naprawdę mała miejscowość. Obecnie życie nocne nie przypomina w najmniejszym stopniu czasów dzieci kwiatów. W Music On the Rocks w Positano, impreza zaczyna się wcześnie, leci italo disco i panuje międzypokoleniowa atmosfera. W Praiano mieści się słynny klub – otwarta w 1962 L’Africana. To nietypowe miejsce wykute w skalnej grocie gościło takie sławy jak Arystoteles Onassis i Jackie Kennedy. Przez wiele lat L’africana była zamknięta, niedawno została otworzona na nowo i przyciąga tłumy. Warto zaszaleć i pojechać tam na imprezę. Z Amalfi kursuje mikrobus.
W Amalfi polecam też krótki spacer ciasnymi vicoli, i wizytę w katedrze. Włoskiej renesansowej architektury nie trzeba nikomu zachwalać.
Muszę też dodać kilka słów na temat Neapolu. Spędziłam tam zaledwie jeden, w dodatku nie cały dzień i choć minęło kilka miesięcy, nadal czuję okropny niedosyt! Noc spędziłam w B&B Liliana w eleganckiej dzielnicy Vomero, którą polecił mi Antonio. Apartament został urządzony z ogromnym pietyzmem, a śniadanie zaserwowano mi na srebrnym talerzu. Signora Liliana była przemiła, uważam, że fizycznie zaskakująco podobna do mnie, minus szklane oko, plus 40kg. Nie wszyscy wiedzą, że na drugie mam Liliana i ten zbieg okoliczności skłonił mnie do zarezerwowania tego właśnie B&B.
W Neapolu oprócz pysznego obiadu i jeszcze lepszych lodów zaliczyłam porządny spacer. Pierwsze kroki skierowałam do Capella San Severo żeby zobaczyć osławioną rzeźbę – Cristo Velato. Budynek jest bardzo niepozorny z zewnątrz, ale w środku skrywa prawdziwy skarb. Kaplica jest bogato zdobiona alegorycznymi rzeźbami, a po środku ustawiona została rzeźba przedstawiająca Chrystusa z całunie. Hiperrealistyczna, majestatyczna, po prostu piękna. Giuseppe Sanmartino z ogromnym pietyzmem oddał wszystkie, najdrobniejsze szczegóły, potraktował marmur, tak jakby był to materiał tak podatny i miękki jak wosk. Co ciekawe, rzeźbie towarzyszy osobliwa legenda. Podejrzewano, że zleceniodawca – Raimondo di Sangro, pasjonat alchemii, pomógł Sanmartino osiągnąć ten doskonały efekt zamieniając za pomocą tajemniczych procesów chemicznych tkaninę w marmur. Badania jednak udowodniły, że cała rzeźba – zarówno postać jak i całun zostały wykonane z jednego marmurowego bloku.
Kaplica od XVI wieku należała do rodziny di Sangro, ale ostatecznego kształtu nabrała za sprawą Raimondo, który podczas remontu uwzględnił w wystroju wnętrz wiele masońskich symboli. Warto zwrócić uwagę na przepiękną podłogę ozdobioną czarno-białym wzorem w formie labiryntu (masoński symbol inicjacji). W piwnicy znajdują się dwie osiemnastowieczne figury autorstwa anatoma, Giuseppe Salerno, przedstawiające ciała dorosłego mężczyzny i ciężarnej kobiety, pokryte całą siecią żył i arterii. Nie do końca wiadomo jak udało się te wszystkie naczynia krwionośne odtworzyć, podobno do ciała denatów została wpuszczona metaliczna, szybko stygnąca ciecz… Nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo zaawansowana była nasza wiedza na temat anatomii w czasach baroku.
Znajdujący się nieopodal kościół San Domenico Maggiore odwiedziłam dość pobieżnie. Ujęła mnie za to nietypowa fasada jezuickiego kościoła Gesu Nuovo, pokryta stożkowatymi, trójwymiarowymi ćwiekami.
Dalsze kroki skierowałam w stronę Galleria Umberto I, która jest bardzo podobna do Galleria Vittorio Emanuele w Mediolanie. Wezuwiusz skrył się za chmurami. Musiałam zadowolić się przedstawiającym go ciastem i wsiadać na prom płynący na Capri. Jedno jest pewne – ci torno presto!
Bardzo ciekawie napisane, reportaż zachęca do zobaczenia tych miejsc. Bardzo ładne zdjęcia!
PolubieniePolubione przez 1 osoba