Indie

Pisać o podróży, którą odbyło się pięć lat temu nie jest łatwo. To duże wyzwanie dla pamięci, ale tę akurat mam naprawdę dobrą. Powroty do przeszłości zmuszają też do spojrzenia na siebie z dystansu. Pisząc o Indiach uświadomiłam sobie jak bardzo się zmieniłam, jak zmieniły się moje zainteresowania i potrzeby. Kto by pomyślał, że będąc tam, nie chodziłam na jogę! Do Indii pewnie wybiorę się niedługo, ale postanowiłam zadać sobie trochę trudu i odtworzyć trasę wyjazdu z 2011.

Zacznijmy od tego, że w samotną podróż do Indii wybrałam się spontanicznie. Mieszkałam wtedy jeszcze w Mediolanie i miałam przed sobą cały miesiąc wakacji w sierpniu. Potrzebowałam wyciszenia, bo to nie był łatwy rok. Znalazłam tanie bilety do Delhi i postanowiłam lecieć, bez planu i przygotowania.

Myślę, że to dobra okazja, żeby poruszyć kwestię bezpieczeństwa kobiet w podróży. Oczywiście jesteśmy bardziej narażone na ataki, kradzieże, gwałty i kiedy decydujemy się na samotną podróż, przede wszystkim należy zachować zdrowy rozsądek i ufać swojej intuicji. Zdarzyło mi się nie wsiąść do taksówki, której kierowca nie budził mojego zaufania, czy zmienić hotel, bo sprawiał wrażenie opuszczonej nory, w której nie czułam się bezpiecznie (w 10 min, które tam spędziłam, ktoś mi zwinął spodnie spod klapy plecaka). Za to podjęłam ryzyko podróży z przesiadką pod Bombajem z mężczyzną, który miał podobny problem, bo nie przyjechał nasz nocny autobus.Mimo, że sama lubię tak podróżować, to nie polecam tej opcji każdemu. Musicie polegać na sobie, dobrze znosić samotność i być asertywne. Przyda się dobra orientacja w terenie i zimna krew.

Teraz parę słów o trasie. Indie w sierpniu to nie jest dobry pomysł. Pierwsze opady zaczynają się w Kerali w czerwcu, następnie deszcze przesuwają się w stronę zachodnio-południowych stanów, w lipcu docierają do Bombaju, a potem do Delhi. Czy monsun jest nieznośny? Jest. Opady są bardzo intensywne, chyba nigdy nie byłam tak mokra. Dlatego postanowiłam jak najszybciej udać się na południe. Musiałam zrezygnować ze zwiedzania Rajahstanu, obiecując sobie, że do Indii na pewno jeszcze nie raz wrócę.

Plan podróży

DELHI

Przygoda z Indiami zaczęła się od tego, że mój bagaż został w Moskwie. Teraz, gdziekolwiek nie lecę zabieram do bagażu podręcznego rzeczy niezbędne do przeżycia 48h. Ale jak wiadomo, uczymy się na błędach. Znalezienie hostelu w „willowej” dzielnicy Delhi też nie było proste, bo jak się okazało, zmienił adres, tylko nie zostało to zaktualizowane na stronie Hostelworld. Hostel Nirvana mieścił się  za nieoznakowanym blaszanym płotem, za stertą gruzu. Na zewnątrz wisiała czerwona żarówka i kiedy w końcu tam dotarłam, nawet taksówkarz wysiadł ze mną, żeby sprawdzić co to za przybytek. Hostel okazał się w porządku, obsługa też. Myślę, że teraz wygląda lepiej.

Podobno popularny wśród backpackersów Paharganj stał się niebezpieczny. Jeżeli teraz miałabym zatrzymać się w Delhi, chyba wybrałabym Hostel Jugaad. Ma świetne opinie i wygląda bardzo przyjemnie.

Z powodu wspomnianego wcześniej monsunu zdołałam zobaczyć Red Fort oraz połazić po targu Chandni Chowk. Red Fort jest po prostu olbrzymią fortecą połączoną z parkiem. Targ natomiast jest niesamowita atrakcją. Wielki, chaotyczny i głośny. Ryksze, samochody, motory i piesi idą we wszystkich kierunkach. Targ działa zniewalająco na wszystkie zmysły. Chętnie wybrałabym się tam ponownie. Miło wspominam różane lassi i chrupiące samosy. Delhi-belly mnie nie dotknęło. Mam żołądek ze stali. Przez miesiąc w zasadzie jadłam tylko street food, robiąc mały wyjątek dla Starbucksa, kiedy nabrałam ogromnej ochoty na kanapkę z tuńczykiem. Niestety zamiast tuńczyka był kurczak curry…

BOMBAJ

Zniechęcona ulewami postanowiłam kierować się na południe. Poleciałam samolotem linii Spice Jet do Bombaju, który ma zupełnie inny charakter niż Delhi. Może to zasługa kolonialnej architektury? Zatrzymałam się w hotelu Bentley’s w dzielnicy Colaba. Pamięta czasy kolonialne, oferuje duże pokoje, skromne śniadania i wifi w recepcji. Polecam!

Podczas mojego pierwszego spaceru postanowiłam wybrać się w okolice Gate of India. Mimo ulewnego deszczu chciałam sprawdzić coś na mapie i wtedy podszedł do mnie chłopak, który również przez ścianę wody stracił orientację w terenie. Tak zaczęła się moja znajomość z Andreą, Włochem mieszkającym w Niemczech, który w Bombaju zatrzymał się na kilka dni, po podróży służbowej do Pune. Poszliśmy do słynnego Leopold Cafe i następne dwa dni w Bombaju spędziliśmy razem. Mamy kontakt do dziś, choć nasze szlaki jeszcze się nie przecięły ponownie. To właśnie zaleta podróżowania solo – nigdy nie wiesz kogo spotkasz!

W dwa dni udało nam się zobaczyć całkiem sporo, oto kilka miejsc, które polecam odwiedzić:

Taj Mahal Palace Hotel – najsłynniejszy hotel w Bombaju powstał w 1903 roku podobno na zlecenie Jamsetji’ego Taty – pioniera indyjskiego przemysłu, po tym jak odmówiono mu wstępu do Watson’s Hotel, mówiąc, że to miejsce tylko dla białych. Hotel był celem ataku terrorystycznego w listopadzie 2008 roku. Zginęło wtedy 167 osób. w grudniu został ponownie otwarty i do dziś przyjmuje znamienitych gości od Rolling Stones po Baracka Obamę. Warto przyjść na kawkę lub drinka, odpocząć od hałaśliwego miasta.

Dhobi Ghat – gigantyczna pralnia ręczna. Jak to się dzieje, że rzeczy w niej nie giną, a potem pachnące i poskładane trafiają do swoich właścieli? Nie wiem. W Dhobi Ghat pracuje kilkuset praczy, którzy wraz z rodzinami mieszkają w okolicach pralni. Trudnią się tym zajęciem od dekad, a popularyzacja mechanicznych pralek stanowi dla ich profesji poważne zagrożenie.

Churgate terminus i Dabawalla – w Bombaju codziennie rozwożone jest 200.000 lanczy. Dabawallasi jak nikt inny znają siatkę miasta i bezbłędnie dostarczają obiady ugotowane przez żony hinduskim biznesmenom. Można zaobserwować ich pracę w okolicach dworca Chuchgate.

W Bombaju architektura kolonialna przeplata się ze świątyniami, zawilgoconymi pustostanami i prowizorycznie skleconymi straganami.

Mani Bhavan to dom, w którym mieszkał Ghandi w latach 1917-34. W środku mieści się małe muzeum i biblioteka. Najważniejsze wydarzenia zostały przedstawione w formie kukiełkowych scenek.

Haji Ali Dargah – to meczet i grobowiec mieszczący się na wyspie. Nie udało mi się go zwiedzić bo fale były zbyt wysokie i nie można było do niego dojść. Meczet pochodzi z XV wieku i jest odwiedzany przez 80.000 pielgrzymów tygodniowo.

DSC02928

Chowppati Beach, czyli publiczna plaża łącząca dzielnicę Marine Drive i Girgaum. W sierpniu nie wygląda zbyt zachęcająco, a pływanie jest surowo zabronione.

Nie jestem wielką fanką slum-tours. Wiem, że czasami organizują je organizacje pozarządowe i mieszkańcy otrzymują od nich pieniądze, ale jestem przeciwna robieniu atrakcji turystycznej z biedy. Wkurzają mnie turyści z wypasionymi lustrzankami, robiący zdjęcia przestraszonym dzieciom i rozpadającym się domom. Wszystko po to, żeby potem zrobić pokaz 3000 slajdów, na który zaproszą znajomych. Moim zdaniem warto zawsze odwrócić sytuację i zastanowić się jak sami byśmy się czuli gdyby mieszkańcy innego kontynentu zapłacili parę złotych i przystawili nam obiektyw do twarzy, a potem sfotografowali to co zostawiliśmy na stole po śniadaniu.

GOA

Po kilku dniach w Bombaju postanowiłam jechać na Goa. Podróż autobusem była trochę ryzykowna. Okazało się, że mój klimatyzowany, nowoczesny autobus jednak nie przyjedzie, Andrea już poszedł, a ja mogę jechać innym autobusem z przesiadką na przedmieściach. Zrobiło się późno i ciemno, dookoła mnie sami tubylcy i ani jednej kobiety. Wtedy podszedł do mnie mężczyzna i zaproponował swoją pomoc.  Był w tej samej sytuacji, też jechał na Goa i wiedział, gdzie znaleźć autobus na przedmieściach, bo już miał kiedyś taką sytuację. Postanowiłam mu zaufać i… to była super podróż! Spotkałam się z ogromną życzliwością i chęcią pomocy. Przeprowadził mnie w ciemności wśród koksowników, tłumu żebraków i śmieci do innego autobusu i zorganizował dobre miejsce w autokarze. Do tego jeszcze opowiedział sporo zabawnych historii o swojej rodzinie. Opłacało się posłuchać intuicji.

Po przyjeździe na Goa zamieszkałam w Sunshine hostel w miejscowości Anjuna, popularnej wśród hipisów w latach 7o-tych. Stare, dobre czasy Anjuny opisuje książka Cleo Odzer „Goa Freaks: My hippie years in India”. Fragmenty filmów nakreconych przez Cleo kamerą Super 8  można zobaczyć  w filmie dokumentalny Marcusa Robina „Last HippieStanding”

Z Anjuny niedaleko do Old Goa, gdzie mieści się XIX wieczna katedra. Goa to dobre miejsce na małą przerwę. Backpacking bywa męczący, a indyjskie miasta są chaotyczne i głośne. To także jedyny stan, w którym można pić alkohol. W klubach na Goa króluje muzyka trans. Do słynnego Curly’s trzeba iść przez las, więc raczej idźcie tam z grupą i wróćcie rano.

Na Goa poznałam Judith. Połączył nas ten sam plan podróży, choć ona zostawała w Indiach na 3 miesiące i mogła jechać na Wschód i na Północ. Wybrałyśmy się razem do Old Goa, okazało się, że dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Stwierdziłyśmy, że razem pojedziemy do Hampi.

Tylko, że czekałyśmy na pociąg, aż w końcu okazało się, że odjechał z innego peronu i musiałyśmy zmienić plany…

KARNATAKA

Niezrażone, wsiadłyśmy w inny pociąg i pojechałyśmy do DHARMASTHALA. Długa podróż została nam wynagrodzona z nawiązką. O zachodzie słońca ze Świątyni Shivy wyszli dżini i rozpoczęli obchód wokół placu. W powietrzu unosił się zapach kadzideł, a my patrzyłyśmy na tę scenę jak zaczarowane. Niestety żadne zdjęcie nie jest w stanie tego oddać… W listopadzie odbywa się tu Festiwal Świateł, codziennie odwiedzany przez 10.000 pielgrzymów. Tuż przy świątyni znajduje się kuchnia. Zaczęło padać, a my skorzystałyśmy z gościnności mnichów i zasiadłyśmy ze wszystkimi do kolacji. Każdy dostaje metalowy talerz, na którym po kolei ląduje ryż, dahl i warzywa w sosie. Siedzi się na ziemi i je rękoma. Wydawałoby się, że ta najbardziej pierwotna forma spożywania posiłków, dla każdego powinna być naturalna. Nasi współbiesiadnicy błyskawicznie wsuwali ryż i sos, a my z trudem lepiłyśmy niezgrabne kulki i wszystko nam się rozlewało do łokci. Marzyłam o harcerskim łyżko-widelcu… Dobrze, że miałyśmy hand sanitizer, bo ani przed, ani po posiłku nie udało nam się zlokalizować kranu.

W Dharmasthala łatwo o przyzwoity nocleg. Miałyśmy całkiem miły pokój dwuosobowy z łazienką. Zamiast prysznica dostałyśmy dwa wiadra lodowatej wody, ale na tym etapie podóży, było nam to już w zasadzie obojętne.

Następnego dnia, po obfitym śniadaniu (kulki ciasta, 2 x masala dosa + dahl) pojechałyśmy zobaczyć posąg założyciela dżinizmu -Gomateshawary Bahubali, gdzie jak zwykle złapała nas mega ulewa. Posąg został wykuty w monolitycznym bloku, waży 175 ton i mierzy 11m. To jeden z największych tego typu posągów w całych Indiach.

Stamtąd pojechałyśmy do Belur, słynącego ze świetnie zachowanych budowli z czasów dynastii Hojsala (IX-X w.n.e.). Na pierwszy rzut oka to „typowa” drawidiańska świątynia z siedmiopiętrową gopurą i 5 pawilonami (mantapami). To, co wyróżnia świątynię w Belur to jakość kamiennych płaskorzeźb. W większości przypadków mamy do czynienia z przedstawieniami wyrytymi w kamiennych blokach, tutaj wszystkie figury są wyrzeźbione, trójwymiarowe i szczegółowe w najmniejszym detalu. Nawet 10 cm figurki Shivy, maja precyzyjne detale, jak np. naszyjnikii bransoletki z konkretną liczbą korali. Podobno ten efekt był możliwy do uzyskania dzięki specjalnej odmianie kamienia, który twardnieje dopiero w kontakcie z wilgocią i powietrzem. Centralną mantapę zdobią sceny z Kamasutry.

W położonym niedaleko Halebidzie znajduje się równie interesująca światynia z podobnego okresu. Warto się przejechać 15km minibusem, bo wioska, w której mieści się kompleks świątynny ma niesamowity klimat, a rzeźby są jeszcze piękniejsze niż w Belur. Chciałyśmy zatrzymać się tu na noc, lecz niestety nie było gdzie. Nie pozostało nam nic innego jak jechać do większego, lakonicznie opisanego w Lonely Planet Hasan.

Po dotarciu na miejsce okazało się, że faktycznie – Hasan oferuje niewiele. Wybrałyśmy dośc obskurny hotelik i poszłyśmy coś zjeść. Po conajmniej 30 minutowych poszukiwaniach uznałyśmy, że najbardziej atrakcyjnie wygląda… wielki, mięsisty durian. Do tego kupiłyśmy pół litra indyjskiej brandy w okratowanym sklepie i wróciłyśmy do pokoiku. Zakaz picia alkoholu w większości stanów sprawia, że spożywając alkohol czułyśmy się trochę jak niegrzeczne dzieci na kolonii. Czasami jednak, po długim dniu, nic nie jest bardziej kuszące niż szklaneczka procentów.

MYSORE

To położone w południowej części stanu Karnataka miasto teraz kojarzy mi się głównie z praktyką jogi. Właśnie do Mysore pielgrzymują nauczyciele ashatngi z całego świata aby praktykować u słynnego Sharata Joisa.  Kiedy patrzę jak wchodzi do pozycji kija przechodzą mnie dreszcze.

A oto mały przedsmak tego jak wyglądają jego zajęcia:

W 2011 nie miałam pojęcia o jego istnieniu. Przyjechałam do Mysore zobaczyć pałać Maharadży. Przy okazji odwiedziłam też targi AGD, fabrykę jedwabiu i kino. Poszłyśmy z Judith na trzygodzinny film bez angielskich napisów. Grupa młodych chłopców usilnie próbowała nam tłumaczyć film symultanicznie, a na koniec zostałyśmy zaproszone do pokoju projekcyjnego. Serdeczność z jaką spotkałyśmy się w Mysore była naprawdę wspaniała i szczera.

TAMIL NADU

Po kilku dniach w Mysore udałyśmy się do popularnego wśród nowożeńców Ooty w stanie Tamil Nadu. Podróż autobusem trwała w nieskończoność nie tylko ze względu na krętą i wyboistą drogę, ale też słonie, które od czasu do czasu wychodziły na jezdnię. O zmroku dotarłyśmy na miejsce i ostatkiem sił wspięłyśmy się do położonego na zboczu schroniska YWCA. Przestronny pokój z wielkim łóżkiem, przykrytym grubo dzierganym pledem i piecyk koza sprawiły, że poczułyśmy się jak bohaterki kiczowatej powieści, którą czytałam w Indiach – „East of the sun” Julii Gregson.

Ooty oferuje nowożeńcom wiele atrakcji – pływanie w łodziach w kształcie łabędzi po Ooty Lake, konkursy wędkarskie, czy przejażdżkę zabytkowym pociągiem Nilgiris do Coonoor i Lovedale. W Ooty można też spróbować pysznej czekolady i herbaty, bo tuż obok znajdują się plantacje.

Bardzo polecam spacer po plantacjach herbaty, to naprawdę przepiękne miejsce, prawdziwy highlight pobytu w Tamil Nadu. Nie wybierajcie się na wycieczki z przewodnikiem, po prostu wysiądźcie z autobusu w dowolnym miejscu i zapuśćcie się w herbaciany gąszcz.

KERALA

Ostatnim etapem mojej ponad miesięcznej podróży była Kerala. Zielony stan na samym południu Półwyspu Indyjskiego to Indie w wersji light. W sam raz dla tych, którzy do Indii trochę boją się jechać. Położona u wybrzeży Morza Arabskiego, zachwyca różnorodnym krajobrazem. Kerala oferuje wspaniałą kuchnię, pachnącą kolendrą, pełną egzotycznych owoców. Lekkie curry, kokosowy ryż i pyszne ryby były cudowną odmianą po zawiesistych potrawach, które jadłyśmy wcześniej. Ryby łowione są za pomocą tzw Chinese fishing nets, czyli rozstawionych na drewnianych palach sieci. Połów wygląda przepięknie, a przedsiębiorczy właściciele restauracji często oferują szybkie przyrządzenie dopiero co złapanych ryb i skorupiaków.

W Kerali warto się wybrać na spektakl Kathakali. Zazwyczaj jest wykonywany nocą, na świeżym powietrzu. Artyści w charakterystycznych strojach, z pomalowanymi twarzami, ilustrują ruchem i gestem pradawne opowieści o wielkich, hinduskich bogach i demonach.

Oprócz ładnych plaż , Kerala słynie także z kanałów, po których można wybrać się w rejs luksusowymi łodziami. Alleppey to miasto, z którego najczęściej wypływa się w rejs. Łodzie są wyposażone we wszystko od telewizji satelitarnej po jacuzzi. To dosyć droga impreza i szczerze mówiąc nie do końca widziałyśmy sens w wydawaniu sporej kasy na powolne pływanie po kanałach i oglądanie TV 😉 Zatrzymałyśmy się więc w małych domkach położonych nad kanałem i postanowiłyśmy skorzystać z ajurwedyjskich zabiegów. Po kanałach zrobiłyśmy sobie małą wycieczkę łódką i myślę, że to było wystarczające. Zwiedziłyśmy też kanały drogą lądową. Judith, jako typowa Holenderka namówiła mnie na wypożyczenie rowerów. Stary rzęch był tak wysoki, że nawet maksymalnie obniżając siodełko ledwie dosięgałam do pedałów, o ziemi nie wspominając. Dwa razy o mało nie wpadłam do wody, ale było świetnie. Pobyt w Alleppey był idealnym zwieńczeniem całej podróży.

 

Kiedy jechałam na lotnisko w Kochi pomyślałam, że do Indii muszę jeszcze wrócić. Incredible India – hasło z kampanii promującej Indie, jest genialne w swojej prostocie. To naprawdę niesamowity kraj, który uzależnia.

DSC03442

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s