Puerto Escondido słynie przede wszystkim z wysokich fal. Ukochane miejsce surferów i innych miłośników sportów wodnych leży ok 800km od Mexico City, więc żeby zaoszczędzić czas przyleciałam do niego samolotem (bilet kosztuje ok 50$, leci się godzinę, naprawdę nie warto tłuc się całą noc autokarem). Połowa września to zdecydowanie low season, ale ja nigdy nie pływałam na desce i nie po to przyjechałam do Puerto. Chciałam przede wszystkim odpocząć. Betonowe kurorty z wysokimi na 20 pięter hotelami jak Cancun, czy Acapulco zupełnie nie są w moim stylu. Wolę piaszczyste drogi i chatki. Znalazłam hostel Pacific Buddha, położony 50m od plaży, w najbardziej dzikiej części Puerto – La Punta.
Puerto Escondido ma kilka plaż wokół których zgromadzone są hostele i hotele, na wzgórzach położone jest miasto z dużym Mercado, bankami i stacją autobusów OCC. Najbardziej znana jest Playa de Zicatela (Mexican Pipeline), to tu w sezonie odbywają się surferskie zawody, wzdłuż plaży pełno beach barów, restauracji i sklepów z pamiątkami. Za Zicatelą mieści się playa Marinero i Playa Principal, gdzie fale nie są już tak silne i pełno rodzin z dziećmi. Oprócz tego jest jeszcze Playa Carazillo dla początkujących surferów i moja ukochana Playa Angelito, gdzie codziennie zjadałam dwa tuziny świeżo wyłowionych ostryg.
W Puerto postanowiłam zostać 5 dni i bardzo szybko weszłam w lokalny rytm. Zaczynałam od jogi z widokiem na ocean w hostelu One Love, potem jadłam wegańskie śniadanie w Osa Mariposa, szłam na plażę, jadłam pyszne owoce morza i wracałam wieczorem do mojego hostelu, gdzie czas spędzałam z Maurizio, Włochem, który w podróży jest od dobrych kilku lat, a obecnie pracuje w Pacific Buddha i co drugi dzień piecze najlepszy wegański chlebek bananowy jaki jadłam (jego sekretem jest lekka mąka z juki i olej kokosowy).
Czas w Puerto mijał mi spokojnie. Powoli odzyskiwałam też spokój ducha i byłam coraz bardziej przekonana, że podjęłam słuszną decyzję.
Pewnego popołudnia siedziałam na plaży i dosiadły się do mnie dwie Meksykanki. Roxanne miała 60 lat, mieszkała w Puerto od kilkudziesięciu lat i zrobiła niezły biznes jako właścicielka beach baru. Matka Rominy i Roxelle – wielokrotnej mistrzyni surfingu i vice przewodniczącej Stowarzyszenia Surfingu. Patrizia, w podobnym wieku, psycholożka, mieszkała na co dzień w Monterrey i przyjechała w odwiedziny do Roxanne. Krótka wymiana zdań: skąd jesteś, dlaczego podróżujesz sama, ile dni w Puerto. Kiedy opowiedziałam im moją historię, zaczął się prawdziwy babski sabat, zamówiłyśmy świeżo wykrojone wnętrze kokosa posypane chilli i 3 michelady. Roxanne niedawno rzucił narzeczony. Znalazł sobie inną, a ona nie mogła w to uwierzyć z kilku powodów. Był biedny, brzydki, pochodził z Mexico City i nie miał zbyt wielu przyjaciół w Puerto. Żeby chociaż był inteligentny! Mieli przecież plany, Roxanne kupiła bilety do Rzymu na gwiazdkę… Myślała, że kto jak kto, ale nie on. Codziennie przychodziła na plażę i wylewała łzy do oceanu. Patrizia miała na to swoją teorię: my (ja i Roxanne) jesteśmy niezależne, ale mamy serce na dłoni, za szybko się angażujemy (tutaj Roxanne wtrąca: But I waaaaant to be loooooveeed!), ona absztyfikantów nawet nie zaprasza do domu. Czy nie lepiej wymknąć się niepostrzeżenie w środku nocy, a po co to taki ma jej jeszcze brudzić pościel! I tak oni wszyscy są nic niewarci! Mimo odmiennego podejścia Roxanne i Patrizia były zgodne co do jednego: Jesteśmy młode i piękne, na prawdziwą miłość przyjdzie jeszcze czas!
Jak tu się z nimi nie zgodzić?
#GirlPower!