Tym razem post o wyjeździe sprzed kilku miesięcy. Zawsze chciałam pojechać do Meksyku, marzyła mi się długa podróż od Tijuany do Yucatanu. Ale we wrześniu zeszłego roku miałam jechać do Mexico City w odwiedziny do mojego meksykańskiego chłopaka. Nie mieliśmy konkretnych planów, tak naprawdę miał mi pokazać miasto i mieliśmy spotkać się w połowie półrocznej rozłąki. Brzmi super, prawda? Tylko, że 10 dni przed moim przyjazdem usłyszałam „I met someone, sorry, I didn’t know it would happen”. Czułam się strasznie, biletów nie można było już zwrócić, a ja miałam ochotę zakopać się pod kołdrą. Po 3 dniach pomyślałam jednak, że lepiej płakać nad oceanem, niż w Warszawie i postanowiłam jechać. Przed wyjazdem pojechałam jeszcze na trzydniową konferencję do Madrytu. Całodzienne warsztaty, prezentacje i służbowe kolacje odwróciły trochę moją uwagę od złamanego serca. Białe koszule i sukienki spakowałam do małej kabinówki i poprosiłam szefa o zabranie jej do Warszawy, a mój ukochany czarny plecak poleciał ze mną do Mexico City. Nie ma to jak strategiczne pakowanie 😉
Myślałam, że przylot do Mexico City będzie najtrudniejszym momentem w tej podróży, przecież jeszcze dwa tygodnie wcześniej wierzyłam, że odbierze mnie mój chłopak, a ja będę na nieustającym miłosnym haju. Całe szczęście byłam zbyt zmęczona wielogodzinnym lotem by się nad tym zastanawiać, wsiadłam w prepaid taxi i pojechałam do hostelu w dzielnicy Condesa.
Myślę, że na Mexico City warto poświęcić conajmniej 3 dni. Ja postanowiłam zostać tam jak najkrócej z wiadomych względów. W jeden dzień udało mi się zobaczyć dom Fridy Kahlo (Casa Azul), muzeum Anahuacalli zbudowane przez Diego Riverę oraz Bazylikę Matki Boskiej z Guadelupe.
Oprócz niesamowitych wnętrz Casa Azul, na terenie posiadłości warto zobaczyć wystawę strojów i akcesoriów malarki, pod tytułem „Appearences can be deceaving”. Szafa wypełniona jej strojami była zamknięta przez wiele lat. Dolores Olmedo – kolekcjonerka, przyjaciółka małżeństwa i osoba opiekująca się Casa Azul miała otworzyć szafę 15 lat po śmierci Diego Rivery, jednak nie zrobiła tego i szafa została otwarta dopiero w 2002 roku po śmierci Olmedo. Frida, choć często kojarzona z tehuańskimi strojami, podkreślającymi jej patriotyzm, była mistrzynią eklektycznych, awangardowych stylizacji. Nosiła długie spódnice, które maskowały jej chudszą w wyniku przebytego w dzieciństwie polio nogę, albo męskie garnitury. Używała perfum Shalimar Guerlain i malowała paznokcie czerwonym lakierem Revlon. Jej wyjątkowy styl docenił magazyn Vogue i w 1937 znalazła się na okładce amerykańskiego wydania pisma.
Muzeum Anahaucalli to niesamowita przestrzeń zbudowana przez Diego Riverę. Na terenie muzeum zgromadzono ponad 50.000 eksponatów sztuki pre-hiszpańskiej. Piramidalna struktura zbudowana z wulkanicznych bloków i światło przefiltrowane przez cienkie kamienne tafle zamiast szyb, nadają temu miejscu mistyczną atmosferę. To doskonały przykład architektury muzealnej i jej wpływu na odbiór prezentowanej kolekcji.
Trzecim punktem mojej jednodniowej wycieczki była Bazylika Matki Boskiej z Guadelupe. Choć nie jestem osobą wierzącą, fascynują mnie miejsca masowego kultu. Już przy wyjściu z metra wszędzie widzę plastikowe Maryjki, różańce i inne dewocjonalia. Plac przed Sanktuarium wypełniają ludzie koczujący całymi rodzinami na materacach. Myślę, że dla wielu to prawdziwa wyprawa i jedyny cel podróży do stolicy. Choć wszędzie panuje zakaz jedzenia, wierni zaopatrzeni są w przekąski na cały dzień, a dookoła pełno śmieci. Skala Nowej Bazyliki poraża, msze odbywają się co godzinę, a ołtarz ze świętym obrazem otacza ruchoma taśma, by zbyt długo się nie zatrzymywać. W okolicy można zrobić sobie zdjęcie z osiołkiem na tle kwiecistej dekoracji. Nie czuję wyjątkowej atmosfery, przypomina mi to raczej stadion niż świątynię. Dlaczego więc to największe na świecie sanktuarium maryjne odwiedza 20mln pielgrzymów rocznie? (Dla porównania Lourdes – 6mln).
Celem pielgrzymów jest zobaczenie obrazu Matki Boskiej z Guadelupy, który podobno nie został namalowany ludzką ręką. Wykonany na płótnie z agawy wizerunek o wymiarach 195 × 105 cm przedstawia Maryję w postawie stojącej. Ubrana jest w tunikę koloru różowego, spiętą pod szyją broszką, przepasana szarfą w talii i przyozdobiona kwiatami. Okryta jest ponadto płaszczem w kolorze błękitnym, ozdobionym gwiazdami. Cera twarzy Maryi jest koloru ciemnego, stąd od hiszpańskiego słowa moreno została nazwana Morenitą z Tepeyac.
Badania przeprowadzone w 1936 przez laureata nagrody Nobla Richarda Kuhna, a następnie w 1956, nie stwierdziły obecności roślinnych barwników ani śladów pociągnięć pędzlem. Według badaczy prowadzących dalsze ekspertyzy, w namalowanych źrenicach Matki Bożej występuje zjawisko potrójnego odbicia, właściwe jedynie źrenicom organizmów żywych, a krzywizna wizerunków postaci w obu oczach (przy 2500-krotnym powiększeniu dostrzeżono ich 12) odpowiada krzywiźnie rogówki. Jednak już w 1999 wykazano, że obraz składa się z trzech namalowanych jeden na drugi wizerunków. Ostatni z nich miał pochodzić z 1895 roku, a inny mieć niewyraźną datę i podpis. Zostały wtedy także ukazane retusze maskujące ubytki farby oraz ślady pędzla, jednak tylko przy księżycu, złoceniu i czole, gdzie kiedyś była korona. Nie zmienia to faktu, że indiański płaszcz z włókien kaktusowych, który zazwyczaj rozpada się maksymalnie po dwudziestu latach, nie wykazuje nawet dzisiaj żadnych śladów rozkładu. Również farby na obrazie promieniują świeżością. A przy tym obraz w przeciągu swojej prawie 5-wiekowej historii nie był ani właściwie przechowywany, ani też dostatecznie chroniony. Jeszcze 170 lat temu obraz wisiał w wilgotnej, po części otwartej kaplicy w Tepeyac, następne sto lat nie posiadał nawet żadnej zabezpieczającej zasłony. Był nieustannie dotykany przez setki tysięcy pielgrzymów i wystawiony na sadzę tysięcy świec. Kiedy zaś w 1971 r. reperowano srebrne ramy obrazu, rozlano przez nieuwagę kwas azotowy na całą prawą stronę, to pozostała po tym jedynie kropla wody! Wcześniej, 14 listopada 1921 r. meksykańscy przeciwnicy religii chrześcijańskiej podłożyli bombę, schowaną w bukiecie róż, położonym bezpośrednio przed obrazem. Eksplozja spowodowała poważne zniszczenia wokół maryjnego wizerunku, jemu samemu nie wyrządzając żadnej szkody. Zaś w 1985 r., kiedy w Mexico City odnotowano trzęsienie ziemi o sile 8,1 w skali Richtera, a miasto uległo 30% zniszczeniu, to bazylika z cudownym obrazem pozostała całkowicie nienaruszona! Zawsze staram się podchodzić sceptycznie do tego typu historii, ale tym razem muszę przyznać, że zagadkowe pochodzenie obrazu jest po prostu fascynujące.
(Swoją wiedzę na temat obrazu czerpałam ze strony historycy.org)
Po całym dniu intensywnego zwiedzania wróciłam do dzielnicy Condesa. Bardzo polecam hostel Barefoot Condesa – ma stylowo urządzone wnętrze i bardzo fajny bar tuż obok. Wypiłam moją pierwszą chelę (piwo z solą i sokiem z limonki) i resztę wieczoru spędziłam z chłopakami z RPA kończącymi swoją 4 miesięczną podróż w Mexico City. Przyznaję, że choć intensywnie spędziłam ten dzień, to moje myśli krążyły wokół Jose i tego co moglibyśmy robić razem. Po co udawać twardzielkę przed sobą samą. Dlatego uważam, że najlepszym pomysłem było opuszczenie ASAP Mexico City i podróż do Puerto Escondido, surferskiej mekki, o której napiszę w następnym poście.
xx
Iga
P.S. Mała zapowiedź tego, o czym będę pisać, czyli trasa całej podróży. Odległość pomiędzy Mexico City, a Puerto i pomiędzy Oaxaca, a Mexico City przebyłam samolotem linii InterJet, niestety na google.maps nie da się ustawić dwóch środków transportu.