Guangzhou

Guangzhou czyli dawny Kanton, to prawdziwa chińska metropolia – wielka, przytłaczająca, zanieczyszczona. Trudno zapałać do niej miłością od pierwszego wejrzenia. W niczym nie przypomina kosmopolitycznego Hong Kongu, jest dużo bardziej chińska niż przygraniczne Shenzhen czy Szanghaj. Przede wszystkim – nikt nie mówi tutaj po angielsku.  Z pomocą przychodzą aplikacje tłumaczące na chiński i odwrotnie, jednak komunikacja za ich pośrednictwem też często jest niejednoznaczna. Korzystałam z WCC dictionary, Mandarin phrase pack, Chinese pocket lingo, China goggles niestety ciągle się zawieszało… Mimo powszechnej opinii, uważam, że mieszkańcy Guangzhou są bardzo pomocni i cierpliwie czekają, aż sklecimy pytanie, a potem sami odpowiadają za pomocą aplikacji tłumaczącej z chińskiego na angielski. Czasami zdarza się ktoś, kto dobrze mówi i np. pomaga zamówić w restauracji. Nie zmienia to faktu, że można się trochę poczuć  jak w „Lost in translation”, a nawet kompletnie zwątpić. Takie uczucie ogarnęło mnie kiedy próbowałam kupić bilet na pociąg do Zhuhai. Olbrzymi dworzec w Guanghzou otacza ogrodzony siatką plac, na który można wejść po pobieżnej kontroli bagażu. Na placu jest mnóstwo osób, które sprawiają wrażenie jakby czekały od wielu godzin. Budynek dworca jest ogromny, a kasy podzielone są na destynacje. Zakup biletu na tym etapie nie wydawał mi się jeszcze skomplikowany. W pierwszej kasie próbuję zadać pytanie, czy to tu mogę kupić bilet do Zhuhai, ale nie otrzymuję konkretnej odpowiedzi. Przyklejam do szyby iphone’a z pytaniem, ale kasjer nie chce nic powiedzieć. Ktoś mówi mi, że mam iść do informacji. Tam niestety też nie mogę się niczego dowiedzieć, bo nikt nie mówi po angielsku, ale w końcu ktoś wskazuje mi kolejny hol z kasami. Stoję w najkrótszej kolejce, pytam ludzi dookoła czy mogą mi powiedzieć czy to dobra kasa, ale niestety nikt nic nie wie. Liczę na to, że może kasjer się nade mną zlituje. Kiedy jestem już blisko, podchodzi do mnie chłopak i za pomocą appki mówi mi, że to nie ta kolejka (to właśnie ten przejaw niesamowitej uprzejmości, o której wspominałam wcześniej). Bilet mogę kupić obok, tylko, że kolejka jest tak długa, że aż wychodzi na zewnątrz. Ogarnia mnie zwątpienie. Widząc to mój wybawca mówi: ale dlaczego nie pojedziesz autokarem? Chwilę trwa nasza wymiana zdań na telefonach i wychodzę z poprawnie napisanym pytaniem „Gdzie jest dworzec autokarowy?” oraz „Gdzie stoi autokar do Zhuhai”.

xx 886
zdjęcie telefonu mojego nowego kolegi 😉

Jak się okazało dworzec autokarowy jest blisko, choć w tłumie trudno go dostrzec. Znowu przyklejam telefon do szybki w kasie i… niespodzianka – kasjerka mówi perfekcyjnie po angielsku! Autokar stoi obok, jest w nim klima, a dalsza podróż  przebiega szybko i sprawnie. Jeden z moich ulubionych cytatów – „Zawsze musiałam liczyć na uprzejmość nieznajomych” (Blanche w „Tramwaju zwanym pożądaniem”) pasuje jak ulał!

Wiem, że ten wstęp brzmi zniechęcająco, ale absolutnie nie odradzam wizyty w Guanghzou. Nasza przygoda z biletami, też wcale nie stanowi reguły, bo np w Shenzhen nie miałyśmy wcale takich problemów. Czym zatem Guanghzou mnie ujęło?

  1. Ogród zoologiczny Chimelong Safari Park

Tak, ja też nie lubię kiedy zwierzęta trzymane są w niewoli dla rozrywki. Ale zoo w Guanghzou słynie z Giant Panda House, w którym na świat przyszły pandy – trojaczki, dlatego postanowiłyśmy dać mu szansę. Muszę przyznać, że zoo miło mnie zaskoczyło. Naprawdę jest tu bardzo czysto, zwierzęta są zadbane, a centrum badawcze aktywnie angażuje się w ochronę ginących gatunków. Teren jest naprawdę olbrzymi (42 hektary) i bardzo zielony. Można tu odetchnąć świeżym powietrzem.

W Chinach istnieje taki zawód jak „panda caretaker” i jest to nawet nieźle płatna praca. Uwielbiam wyobrażać sobie, że podejmuję taką szaloną decyzję, a moje życie zawodowe wygląda tak jak poniżej:

2. Shamian Island

W XIX wieku Brytyjczycy i Francuzi dostali koncesję na osiedlanie się w Chinach i to właśnie ta malutka wysepka była prawdziwym centrum handlu zagranicznego. Wzdłuż zadrzewionych alei po kolei wyrastają prawdziwe perły architektury kolonialnej. Wśród nich natknęłam się na konsulat polski, przepiękne żyrandole z Murano i szkolny kiermasz.

3. Stary Kanton

Całkiem niedaleko Shamian znajduje się stara część Kantonu, pełna malutkich sklepików, zakładów rzemieślniczych i świątyń. Prawdziwy ukryty skarb! Tuż obok zatłoczonego deptaku Shangxiajiu, ciągną się zapomniane uliczki, prowadzące do malowniczej zatoki Lychee. Miłośnicy chińskich antyków ucieszy skupisko antykwariatów i galerii na Antique Street. Myślę, że zapuszczają się tam tylko wytrawni kupcy, bo mój window shopping nie spotkał się z dużym entuzjazmem sprzedających.

4. Kantońska kuchnia

W Kantonie mówi się, że je się wszystko co ma 4 nogi oprócz stołu. Dlatego nie poszłam na targ mięsny, na którym można kupić koty, psy i inne zwierzaki. Nie jestem wegetarianką, ale to zdecydowanie nie na moje nerwy. Oczywiście jedzenie krów, czy świń, a krzywienie się na kota, czy psa jest hipokryzją, ale nikt nie jest idealny. Polecam za to próbowanie innych chińskich przysmaków i wcale nie jest tak łatwo natknąć się na psa w restauracyjnym menu. Miałyśmy szczęście spróbować wspaniałych ostryg z grilla, dania w którym pływało 60 papryczek chilli i pączków z ośmiornicą i dodatkami.

5. Parki

Mieszkańcy Guangzhou z chęcią spędzają czas w miejskich parkach. Nie trudno natknąć się na improwizowane koncerty, grupy ćwiczące tai chi, grających w madżonga, karty, czy zośkę. W Lychee bay można też popływać na rowerach wodnych.

Moje Top 5 nie obejmuje świątyń i klasztorów, bo myślę, że prawdziwy klimat miasta można poczuć na ulicach, obserwując mieszkańców i próbując lokalnej kuchni. Co nie znaczy, że nie polecam odwiedzin w klasztorze Chengjia, pagodzie Chigang, czy w Zhongshang Memorial Hall. To piękne miejsca, które zdecydowanie warto zobaczyć.

Rejs po Pearl River to także popularna turystyczna atrakcja. Trwa ok. 1 godzinę, a z pokładu statku widać podświetlone na tęczowo mosty, budynki i słynną Canton Tower. Kicz jakich mało, ale można poświęcić godzinkę.

Do Guangzhou warto wybrać się na 3-4 dni. My zatrzymałyśmy się w bardzo dogodnie położonym HipHop Aparthotel, skąd miałyśmy dość blisko do Pearl River i metra Gongyuanqian.  (Przyznaję, że skusiła nas przede wszystkim nazwa obiektu)

W HipHop Aparthotel postanowiłyśmy przywitać rok 2016, licząc na to, że z 14 piętra będziemy miały super widok na sztuczne ognie i Canton Tower. Jakie było nasze zdziwienie gdy zobaczyłyśmy tylko krótką iluminację na wieży i żadnych sztucznych ogni! Nie spodziewałyśmy się może takiego szaleństwa jak w Hong Kongu, ale żeby tak zupełnie nic? Obejrzałyśmy za to orędzie prezydenta Xiu i wzniosłyśmy toast śliwkowym winem. Cheers!

2015-12-31 22.16.30

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s